Przed nami kolejna relacja Bernadety. Serdecznie zapraszam do czytania!
Zazdroszczę jej tej lekkości w pisaniu :)
19.03.2014 Jak spełniłam marzenie o ´przedzieraniu się´
przez las deszczowy...
Deszcz siąpił przez całą noc. Czytałam, że szlak którym mamy iść w Parku
Narodowym Cat Ba jest trudny jak jest sucho, a co dopiero po deszczu! Może
odwołają wycieczkę? Ale pewnie zrobią na siłę,żeby nie stracić pieniędzy.Lecę
do faceta z biura rano,żeby się dowiedzieć co i jak lub nawet zamienić na coś
innego.Niestety nie ma go jeszcze.Wracam z niczym,a czas goni.Co robić???M nie
ma zupełnie ochoty na trek po dusznym lesie deszczowym po deszczu.A ja?Przecież
to moje marzenie!Podjeżdża busik,musimy szybko decydować.W końcu idę tylko
ja.Okazuje się,że to publiczny autobus,który dowozi mieszkańców do
wiosek.Kolejny przykład jak tnie się koszty w Wietnamie:)Dojeżdżamy do parku i
zaczynamy maszerować.Mgły unoszą się lekko nad ostrymi,zielonymi
szczytami.Wygląda to zjawiskowo.Widzimy gniazda mrówek wiszące wysoko na
drzewach-tak,mają długą drogę do domu:) i małego,różowego krabika. Też byłam
zdziwiona,ale z pewnością zwierzątko na niego wyglądało.Zaczynamy coraz
bardziej zagłębiać się w gęsty las.Widzimy pierwsze niezwykłych rozmiarów
rośliny,które znamy z domów w wersji miniaturowej,np.olbrzymie fikusy.Widzimy
też jeszcze drzewa orzechów nerkowca,karamboli i wielkie orchidee zwisające z
drzew,które o tej porze jeszcze nie kwitną:/Jest bardzo parno.Po pierwszym podejściu w górę jesteśmy zlani potem wszyscy.Tzn wszyscy oprócz naszego
przewodnika!Robimy sobie zdjęcia przy pięknej roślinie-pada ostrzeżenie żebyśmy
uważali na węże!Za chwile następne o pijawkach i żeby to zademonstrować pan
zrywa mi jedną z kostki!Aaaaaaa!Choć jeszcze nie zdążyła się napić.Szlak robi
się coraz bardziej stromy i trudniejszy.Dochodzimy do Żabiego Stawu.Żab
oczywiście nie ma,ale wygląda tak jak,że jakby wsadzić tam krokodyla to byłby
idealny obrazek.No i zaczyna się wspinaczka po mokrych skałach.Musimy bardzo
uważać.Trochę się już mniej pocimy,jakbyśmy zaczynali się przyzwyczajać do
parnego powietrza.Przed nami ostatnie długie i strome zejście w
dół.Niestety śliskie skały jakby polane jeszcze błotem.Po dłuuuugim zejściu
jesteśmy nieziemsko nim uwaleni.Wszyscy,oprócz przewodnika!Zbliżamy się do
wioski Viet Hai,która była naszym celem.Powietrze wypełnia piękny zapach.To
kwitną drzewa pomelo i pomarańczy.W wiosce zjadamy obiad i odpoczywamy.Ja idę
zmyć z siebie i butów błoto.Myjąc nogi odrywam napompowaną już pijawkę!Fuj!Sama
wioska bardzo przyjemna.Dużo już murowanych domków,mniej chatynek ze
strzechą.Pełno psów oczywiście.Przed nami ok. 5 km marszu do miejsca skąd
zabierze nas łódka.Na szczęście po płaskim,a to co widzimy ciężko
opisać.Zielone,ostre szczyty gór,pola ryżowe,drzewa tak bujne,że właściwie
idziemy zielonym tunelem i kolorowe motyle,które latają nam nad głowami.Droga
szybko mija.Dochodzimy do łódki i przez godzinę płyniemy zatoką.Widoczność
najlepsza jak do tej pory.Wokół nas wyrastają coraz to nowe
wysepki-szczyty.Mijamy pływające wioski i już dobijamy do portu.Jescze busik do
miasta,uścisk dłoni z przewodnikiem i pożeganie.To był ciężki ale udany dzień.
Bernadeta S.
20.03.2014 Rejs po Zatoce Ha Long
O godzinie ósmej idziemy do naszego biura.Szef oferuje nam zieloną herbatkę na
ulicy. Siadamy więc na małym plastikowym stołku jak to robią lokale i
popijamy.Zagaduje nas jakiś lokalny przewodnik i opowiada różne rzeczy,między
innymi o kawie ´z jajkiem´,którą musimy spróbować jak będziemy w
Hanoi.Nadjeżdżają motory i zawożą nas za zakręt na przystań przed naszym
hotelem!Na dodatek chcą żeby im zapłacić.Oczywiście nie dajemy,bo wycieczkę
mieliśmy przecież zapłaconą,ale czuję,że to zły znak...Podpływa
stara,zdezelowana łódka.Jest nas siedmioro,w tym 5 Polaków!Odpływamy.Pogoda i
widoczność nie najgorsza,ale na otwartych przestrzeniach łódką silnie
buja.Przepływamy przez pływające wioski.Niesamowite wrażenie-cała społeczność
na wodzie!Koło domków jest mnóstwo podwodnych klatko-siatek gdzie przeważnie
hodują ryby.Najbiedniejsze z tego wszystkiego są psy,bo też żyją na wodzie.I z
tego co się dowiedzieliśmy jak już swoje odpracują,będą zjedzone.Jest
również pływający sklep.I to duży na wodzie oraz na małych łódkach.Po
kilku godzinach dopływamy do małej zatoczki,w której reszta ma pływać
kajakami.My kajaków ani jakieś jaskini nie chcieliśmy,więc zapłaciliśmy trochę
mniej za wycieczkę.Zostajemy sobie na łodzi.Kajakowicze wracają,lunch na łodzi
przygotowany,ale nie dla nas!My mamy wysiąść do pływającego domku,tam zjeść i
czekać aż po nas wrócą!Coooo?!Na bilecie mamy jak wół,że zapłaciliśmy za
pływanie w Ha Long,ale bezczelny ´przewodnik´ wmawia,że nie i każe nam dopłacić
po 6$!W takim wypadku wyjdzie,że zapłacimy tyle samo co inni,choć na kajakach
nie byliśmy i nie zobaczymy jaskini!Awantura na całego-mamy wychodzić z
łódki.My mówimy,że nie.Gość robi się agresywny i wrzeszczy,że mamy mieć
pretensje do tego kto sprzedał nam wycieczkę.Ok,zapłacimy za te dodatkowe
bilety i potem pójdziemy do faceta z biura.Wracamy na łódkę,nasze jedzenie
wraca,ale jakoś apetyt słabo dopisuje...Mamy zapłacić za te dodatkowe bilety tu
i teraz!M upiera sie,że zapłaci jak dostanie bilety do ręki.Oczywiście teraz to
niemożliwie,bo jesteśmy na pełnym morzu,a pływający domek z biletami został w
tyle.Jak nie zapłacimy to będziemy wyrzuceni do wody!Strach się bać ale M
jest nieugięty- będą bilety- bedą pieniądze.Typ daje się w końcu przekonać.Po
jakimś czasie,żeby nie wracać po bilety ,zatrzymuje inną łódkę i stamtąd bierze
bilety.Płacimy...Łódka zwalnia bardzo,żeby nie za szybko wrócić.Napawamy się
ostatnimi widokami,choć momentami jest bardzo wietrznie i strasznie buja.Nad
nami kołuje mnóstwo orłów!Dobijamy do brzegu i idziemy do biura.Facet zdziwiony
i chyba zdenerwowany.Dzwoni gdzieś.Zaczyna coś tłumaczyć,że nie wiedział,że tak
będzie i żeby wszystkim się opłacało oddaje nam 7$.Zawsze coś,kłócić się nie
chcemy, bo ma nam jeszcze bilety na pociąg załatwić.Idziemy zjeść i
przechadzamy się.Jest ciepły wieczór.Spotykamy Tomka z łódki.Tomek jechał z
południa Wietnamu na północ próbując wszelkie lokalne przysmaki,łącznie ze
strusiem,krokodylem,jajkami z kaczuszkami i grillowanym szczurem w Delcie
Mekongu!.Ponoć smaczny tylko strasznie kościsty,także trzeba aż jeść z małymi
kosteczkami...
Bernadeta S.
|
fot.Bernadeta S. |
|
fot.Bernadeta S. |
|
fot.Bernadeta S. |
|
fot.Bernadeta S. |
|
fot.Bernadeta S. |
|
fot.Bernadeta S. |
|
fot. Bernadeta S. |
22.03.2014 Jak w końcu dostaliśmy bilety na pociąg do Sapy
czyli dzień wielkiej prowizorki.
Ostatnia noc na wyspie żegna nas ulewnym deszczem.Pada również w dzień.Ale już
nas to nie obchodzi,wyjeżdżamy.Meldujemy się po 12tej w biurze gdzie kupiliśmy
bilety tzn. kilka biletów pokrywających całą podróż z Cat Ba aż do Sapy w
górach.Chcieliśmy uniknąć noclegu
w Hanoi.Wiemy,że bardzo trudno dostać jest
bilety na pociąg Hanoi-Lao Cai(Sapa) na miejscu,
więc przepłacamy ale bilety
mają czekać na nas w Hanoi łącznie z taksówką,która ma nas zabrać
do miejsca
gdzie mamy je odebrać.Wygląda to na bardzo kombinowane,ale facet z biura ma
przecież dobre opinie na Tripadvisor,może nas nie wystawi.Oczywiście nie ma go
jak pojawiamy się u niego
w hotelu by jeszcze wszystko potwierdzić.Cóż
zrobić.Zaczynamy!Najpierw autobus przez wyspę
do przystani.Potem szybka łódź do
Haiphongu,autobus przez miasto do ´tajemniczego miejsca´
gdzie mamy czekać już
na trzeci tego dnia autobus,do Hanoi.Czekamy więc w towarzystwie pań,
które
próbują nas naciągnąć na kupno różnych rzeczy.Niedługo na szczęście zjawia się
wypasiony autobus do Hanoi,łącznie z telewizorem i Wi-fi na pokładzie!Co prawda
jakoś słabo działającym.
Za 2 godziny mamy być na miejscu.Niestety stoimy w
korku z 40 minut.W końcu wtaczamy się na dworzec.Oczywiście nikt na nas nie
czeka trzymając kartkę z napisem´Mariusz´!Zostajemy za to napadnięci przez
okryte złą sławą mafie taksówkowe.Nie,my mamy zabukowaną taxi,odczepcie się.
W
końcu trochę odpuszczają,ale naszej zabukowanej taxi nadal nie ma i zapewne nie
będzie!
Jeden z nich nawet radzi by zadzwonić na numer,który mamy.Ale co ,mamy
dzwonić z polskiego telefonu?Kurcze!Widząc,że nie dzwonimy,on dzwoni ze
swojego!Podaje mi słuchawkę,mówię co
i jak.Mamy czekać w poczekalni i za 10 min
będzie taxi.Ciężko w to uwierzyć,ale co mamy zrobić,
a i tak mamy jeszcze czas.O
dziwo za 10 minut hamuje przy nas samochód,facet macha do nas i czyta z
telefonu ´Mariusz´?Już wygląda to trochę lepiej.Zawozi nas do Starego Miasta,do
biura w którym mamy odebrać bilety.Biuro to okazuje się maleńkim przedsionkiem
zapchanym plecakami w podłym hoteliku.Wita nas pani Perfume.Tak,jej imię
tłumaczone z wietnamskiego znaczy ponoć perfumy.Każe nam siadać,choć za bardzo
nie ma gdzie,bo jej rodzina przy maleńkim stoliku je kolacje.Częstuje kawą.Mogę
iść do toalety na 2gim piętrze.Przeszłam wszystkie piętra,toalety nie ma.Mam
wejść do pokoju 102!Wchodzę znowu klaustrofobicznymi schodkami do otwartego
pokoju 102.W środku czyjeś plecaki,ale łazienka publiczna.Biletów jak nie
widzimy,tak nie widzimy.Pociąg miał być o 21.10 ale już jest zmieniony na
21.50.Bilety będą dopiero na stacji,a pojedziemy dopiero o 21pierwszej.Jako,że
mamy czas,idziemy połazić po starym mieście,w którym zatrzyma się każdy
przyjezdny.To turystyczna dzielnica Hanoi.Pełno
wszystkiego-stragany,sklepy,jadłodajnie.To też zupkowy raj.Zupkę pho ktoś sprzedaje
co kilkanaście metrów.Oczywiście nie mogę się oprzeć i jem pho go czyli wersję
kurczakową.W przyjemniej i czystej knajpce choć wiele zupkowych miejsc jest na
ulicy i siedzi się
na maleńkich plastikowych krzesełkach.Na szczęście ja
znajduję miejsce z dużymi plastikowymi krzesełkami:)Tu do zupek można dodać
cały zestaw przypraw,sok z limonki,chilli,sos rybny,
który nadaje
słoności.Całokształt-pychota!Wracamy do pani Perfumowej,jedziemy z jej niby
bratem na stacje.Młody dopiero tam odbiera od kogoś bilety,prowadzi do
pociągu.Uff,jednak mamy bilety
na kuszetki.Coprawda przedział wogóle nie
przypomina turystycznego waganu ze zdjęć,tylko zwykły wietnamski,ale co
tam.Grunt,że jednak jedziemy i mamy fajne sąsiadki.Dwie przyjaciółki z Sajgonu,
w którym teraz 40stopni jadą na wakacje w góry.Wypytujemy o zjadanie
szczurów.
Tak, jak najbardziej,ale tylko te z pola,bo są czyste.Grillowany z
trawą cytrynową to wielki przysmak.Ostatnio na przyjęcie nasza sąsiadka
przygotowała 16 takich!Kładziemy się spać,
ale buja i trzęsie strasznie,łącznie
z nagłymi zrywami.Widać,tory kolejowe tu są gorszej jakości.
Bernadeta S.
21.03.2014 Ostatni dzień na Wyspie Cat Ba
Dziś nasz ostatni dzień na wyspie.Idziemy znów na plaże.Jak dochodzimy do
pierwszej zaczyna padać.Mieliśmy wypić czerwone winko Da Lat na ostatniej,ale
cóż,skoro pada i siedzimy pod parasolem,możemy i wypić teraz:)Da Lat to miejsce
w południowym Wietnamie gdzie rosną winorośla z Francji i gdzie produkują białe
i czerwone wino.Mamy suszone daktyle i z winkiem komponują się nieźle.Przestaje
padać i idziemy piękną ścieżką klifową wzdłuż wybrzeża.
W oddali widzimy wysepki
wynurzające się z wody.Przepiękne widoki.Schodzimy do następnej plaży.Resorty
plażowe świecą pustkami,co nam się nawet podoba.Ostatnia plaża i ostatnie
zebrane muszelki.Wracamy do Alibaby na ostatni obiad i pakujemy się.Jutro czeka
nas długi dzień
i noc.Coraz mocniej pada deszcz.
Bernadeta S.