niedziela, 30 marca 2014

tuż przed zachodem.




Z miłą chęcią odrywam się od tych, 
których widok sprawia, że ręce całkowicie mi opadają...























 Te widoki koją moje nerwy i za jakiś czas bardzo mi będzie ich brakowało.


zapiski Bernadety cd.




Przed nami kolejna relacja Bernadety. Serdecznie zapraszam do czytania!
Zazdroszczę jej tej lekkości w pisaniu :)





19.03.2014 Jak spełniłam marzenie o ´przedzieraniu się´ przez las deszczowy...

Deszcz siąpił przez całą noc. Czytałam, że szlak którym mamy iść w Parku Narodowym Cat Ba jest trudny jak jest sucho, a co dopiero po deszczu! Może odwołają wycieczkę? Ale pewnie zrobią na siłę,żeby nie stracić pieniędzy.Lecę do faceta z biura rano,żeby się dowiedzieć co i jak lub nawet zamienić na coś innego.Niestety nie ma go jeszcze.Wracam z niczym,a czas goni.Co robić???M nie ma zupełnie ochoty na trek po dusznym lesie deszczowym po deszczu.A ja?Przecież to moje marzenie!Podjeżdża busik,musimy szybko decydować.W końcu idę tylko ja.Okazuje się,że to publiczny autobus,który dowozi mieszkańców do wiosek.Kolejny przykład jak tnie się koszty w Wietnamie:)Dojeżdżamy do parku i zaczynamy maszerować.Mgły unoszą się lekko nad ostrymi,zielonymi szczytami.Wygląda to zjawiskowo.Widzimy gniazda mrówek wiszące wysoko na drzewach-tak,mają długą drogę do domu:) i małego,różowego krabika. Też byłam zdziwiona,ale z pewnością zwierzątko na niego wyglądało.Zaczynamy coraz bardziej zagłębiać się w gęsty las.Widzimy pierwsze niezwykłych rozmiarów rośliny,które znamy z domów w wersji miniaturowej,np.olbrzymie fikusy.Widzimy też jeszcze drzewa orzechów nerkowca,karamboli i wielkie orchidee zwisające z drzew,które o tej porze jeszcze nie kwitną:/Jest bardzo parno.Po pierwszym podejściu w górę jesteśmy zlani potem wszyscy.Tzn wszyscy oprócz naszego przewodnika!Robimy sobie zdjęcia przy pięknej roślinie-pada ostrzeżenie żebyśmy uważali na węże!Za chwile następne o pijawkach i żeby to zademonstrować pan zrywa mi jedną z kostki!Aaaaaaa!Choć jeszcze nie zdążyła się napić.Szlak robi się coraz bardziej stromy i trudniejszy.Dochodzimy do Żabiego Stawu.Żab oczywiście nie ma,ale wygląda tak jak,że jakby wsadzić tam krokodyla to byłby idealny obrazek.No i zaczyna się wspinaczka po mokrych skałach.Musimy bardzo uważać.Trochę się już mniej pocimy,jakbyśmy zaczynali się przyzwyczajać do parnego powietrza.Przed nami ostatnie  długie i strome zejście w dół.Niestety śliskie skały jakby polane jeszcze błotem.Po dłuuuugim zejściu jesteśmy nieziemsko nim uwaleni.Wszyscy,oprócz przewodnika!Zbliżamy się do wioski Viet Hai,która była naszym celem.Powietrze wypełnia piękny zapach.To kwitną drzewa pomelo i pomarańczy.W wiosce zjadamy obiad i odpoczywamy.Ja idę zmyć z siebie i butów błoto.Myjąc nogi odrywam napompowaną już pijawkę!Fuj!Sama wioska bardzo przyjemna.Dużo już murowanych domków,mniej chatynek ze strzechą.Pełno psów oczywiście.Przed nami ok. 5 km marszu do miejsca skąd zabierze nas łódka.Na szczęście po płaskim,a to co widzimy ciężko opisać.Zielone,ostre szczyty gór,pola ryżowe,drzewa tak bujne,że właściwie idziemy zielonym tunelem i kolorowe motyle,które latają nam nad głowami.Droga szybko mija.Dochodzimy do łódki i przez godzinę płyniemy zatoką.Widoczność najlepsza jak do tej pory.Wokół nas wyrastają coraz to nowe wysepki-szczyty.Mijamy pływające wioski i już dobijamy do portu.Jescze busik do miasta,uścisk dłoni z przewodnikiem i pożeganie.To był ciężki ale udany dzień.

Bernadeta S.



20.03.2014 Rejs po Zatoce Ha Long

O godzinie ósmej idziemy do naszego biura.Szef oferuje nam zieloną herbatkę na ulicy. Siadamy więc na małym plastikowym stołku jak to robią lokale i popijamy.Zagaduje nas jakiś lokalny przewodnik i opowiada różne rzeczy,między innymi o kawie ´z jajkiem´,którą musimy spróbować jak będziemy w Hanoi.Nadjeżdżają motory i zawożą nas za zakręt na przystań przed naszym hotelem!Na dodatek chcą żeby im zapłacić.Oczywiście nie dajemy,bo wycieczkę mieliśmy przecież zapłaconą,ale czuję,że to zły znak...Podpływa stara,zdezelowana łódka.Jest nas siedmioro,w tym 5 Polaków!Odpływamy.Pogoda i widoczność nie najgorsza,ale na otwartych przestrzeniach łódką silnie buja.Przepływamy przez pływające wioski.Niesamowite wrażenie-cała społeczność na wodzie!Koło domków jest mnóstwo podwodnych klatko-siatek gdzie przeważnie hodują ryby.Najbiedniejsze z tego wszystkiego są psy,bo też żyją na wodzie.I z tego co się dowiedzieliśmy jak już swoje odpracują,będą zjedzone.Jest  również pływający sklep.I to duży na wodzie oraz na małych łódkach.Po kilku godzinach dopływamy do małej zatoczki,w której reszta ma pływać kajakami.My kajaków ani jakieś jaskini nie chcieliśmy,więc zapłaciliśmy trochę mniej za wycieczkę.Zostajemy sobie na łodzi.Kajakowicze wracają,lunch na łodzi przygotowany,ale nie dla nas!My mamy wysiąść do pływającego domku,tam zjeść i czekać aż po nas wrócą!Coooo?!Na bilecie mamy jak wół,że zapłaciliśmy za pływanie w Ha Long,ale bezczelny ´przewodnik´ wmawia,że nie i każe nam dopłacić po 6$!W takim wypadku wyjdzie,że zapłacimy tyle samo co inni,choć na kajakach nie byliśmy i nie zobaczymy jaskini!Awantura na całego-mamy wychodzić z łódki.My mówimy,że nie.Gość robi się agresywny i wrzeszczy,że mamy mieć pretensje do tego kto sprzedał nam wycieczkę.Ok,zapłacimy za te dodatkowe bilety i potem pójdziemy do faceta z biura.Wracamy na łódkę,nasze jedzenie wraca,ale jakoś apetyt słabo dopisuje...Mamy zapłacić za te dodatkowe bilety tu i teraz!M upiera sie,że zapłaci jak dostanie bilety do ręki.Oczywiście teraz to niemożliwie,bo jesteśmy na pełnym morzu,a pływający domek z biletami został w tyle.Jak nie zapłacimy  to będziemy wyrzuceni do wody!Strach się bać ale M jest nieugięty- będą bilety- bedą pieniądze.Typ daje się w końcu przekonać.Po jakimś czasie,żeby nie wracać po bilety ,zatrzymuje inną łódkę i stamtąd bierze bilety.Płacimy...Łódka zwalnia bardzo,żeby nie za szybko wrócić.Napawamy się ostatnimi widokami,choć momentami jest bardzo wietrznie i strasznie buja.Nad nami kołuje mnóstwo orłów!Dobijamy do brzegu i idziemy do biura.Facet zdziwiony i chyba zdenerwowany.Dzwoni gdzieś.Zaczyna coś tłumaczyć,że nie wiedział,że tak będzie i żeby wszystkim się opłacało oddaje nam 7$.Zawsze coś,kłócić się nie chcemy, bo ma nam jeszcze bilety na pociąg załatwić.Idziemy zjeść i przechadzamy się.Jest ciepły wieczór.Spotykamy Tomka z łódki.Tomek jechał z południa Wietnamu na północ próbując wszelkie lokalne przysmaki,łącznie ze strusiem,krokodylem,jajkami z kaczuszkami i grillowanym szczurem w Delcie Mekongu!.Ponoć smaczny tylko strasznie kościsty,także trzeba aż jeść z małymi kosteczkami...

Bernadeta S.

fot.Bernadeta S.

fot.Bernadeta S.

fot.Bernadeta S.

fot.Bernadeta S.

fot.Bernadeta S.

fot.Bernadeta S.

fot. Bernadeta S.


22.03.2014 Jak w końcu dostaliśmy bilety na pociąg do Sapy czyli dzień wielkiej prowizorki.
Ostatnia noc na wyspie żegna nas ulewnym deszczem.Pada również w dzień.Ale już nas to nie obchodzi,wyjeżdżamy.Meldujemy się po 12tej w biurze gdzie kupiliśmy bilety tzn. kilka biletów pokrywających całą podróż z Cat Ba aż do Sapy w górach.Chcieliśmy uniknąć noclegu 
w Hanoi.Wiemy,że bardzo trudno dostać jest bilety na pociąg Hanoi-Lao Cai(Sapa) na miejscu, 
więc przepłacamy ale bilety mają czekać na nas w Hanoi łącznie z taksówką,która ma nas zabrać 
do miejsca gdzie mamy je odebrać.Wygląda to na bardzo kombinowane,ale facet z biura ma przecież dobre opinie na Tripadvisor,może nas nie wystawi.Oczywiście nie ma go jak pojawiamy się u niego 
w hotelu by jeszcze wszystko potwierdzić.Cóż zrobić.Zaczynamy!Najpierw autobus przez wyspę 
do przystani.Potem szybka łódź do Haiphongu,autobus przez miasto do ´tajemniczego miejsca´ 
gdzie mamy czekać już na trzeci tego dnia autobus,do Hanoi.Czekamy więc w towarzystwie pań,
które próbują nas naciągnąć na kupno różnych rzeczy.Niedługo na szczęście zjawia się wypasiony autobus do Hanoi,łącznie z telewizorem i Wi-fi na pokładzie!Co prawda jakoś słabo działającym.
Za 2 godziny mamy być na miejscu.Niestety stoimy w korku z 40 minut.W końcu wtaczamy się na dworzec.Oczywiście nikt na nas nie czeka trzymając kartkę z napisem´Mariusz´!Zostajemy za to napadnięci przez okryte złą sławą mafie taksówkowe.Nie,my mamy zabukowaną taxi,odczepcie się.
W końcu trochę odpuszczają,ale naszej zabukowanej taxi nadal nie ma i zapewne nie będzie!
Jeden z nich nawet radzi by zadzwonić na numer,który mamy.Ale co ,mamy dzwonić z polskiego telefonu?Kurcze!Widząc,że nie dzwonimy,on dzwoni ze swojego!Podaje mi słuchawkę,mówię co 
i jak.Mamy czekać w poczekalni i za 10 min będzie taxi.Ciężko w to uwierzyć,ale co mamy zrobić,
a i tak mamy jeszcze czas.O dziwo za 10 minut hamuje przy nas samochód,facet macha do nas i czyta z telefonu ´Mariusz´?Już wygląda to trochę lepiej.Zawozi nas do Starego Miasta,do biura w którym mamy odebrać bilety.Biuro to okazuje się maleńkim przedsionkiem zapchanym plecakami w podłym hoteliku.Wita nas pani Perfume.Tak,jej imię tłumaczone z wietnamskiego znaczy ponoć perfumy.Każe nam siadać,choć za bardzo nie ma gdzie,bo jej rodzina przy maleńkim stoliku je kolacje.Częstuje kawą.Mogę iść do toalety na 2gim piętrze.Przeszłam wszystkie piętra,toalety nie ma.Mam wejść do pokoju 102!Wchodzę znowu klaustrofobicznymi schodkami do otwartego pokoju 102.W środku czyjeś plecaki,ale łazienka publiczna.Biletów jak nie widzimy,tak nie widzimy.Pociąg miał być o 21.10 ale już jest zmieniony na 21.50.Bilety będą dopiero na stacji,a pojedziemy dopiero o 21pierwszej.Jako,że mamy czas,idziemy połazić po starym mieście,w którym zatrzyma się każdy przyjezdny.To turystyczna dzielnica Hanoi.Pełno wszystkiego-stragany,sklepy,jadłodajnie.To też zupkowy raj.Zupkę pho ktoś sprzedaje co kilkanaście metrów.Oczywiście nie mogę się oprzeć i jem pho go czyli wersję kurczakową.W przyjemniej i czystej knajpce choć wiele zupkowych miejsc jest na ulicy i siedzi się 
na maleńkich plastikowych krzesełkach.Na szczęście ja znajduję miejsce z dużymi plastikowymi krzesełkami:)Tu do zupek można dodać cały zestaw przypraw,sok z limonki,chilli,sos rybny,
który nadaje słoności.Całokształt-pychota!Wracamy do pani Perfumowej,jedziemy z jej niby bratem na stacje.Młody dopiero tam odbiera od kogoś bilety,prowadzi do pociągu.Uff,jednak mamy bilety 
na kuszetki.Coprawda przedział wogóle nie przypomina turystycznego waganu ze zdjęć,tylko zwykły wietnamski,ale co tam.Grunt,że jednak jedziemy i mamy fajne sąsiadki.Dwie przyjaciółki z Sajgonu, w którym teraz 40stopni jadą na wakacje w góry.Wypytujemy o zjadanie szczurów.
Tak, jak najbardziej,ale tylko te z pola,bo są czyste.Grillowany z trawą cytrynową to wielki przysmak.Ostatnio na przyjęcie nasza sąsiadka przygotowała 16 takich!Kładziemy się spać,
ale buja i trzęsie strasznie,łącznie z nagłymi zrywami.Widać,tory kolejowe tu są gorszej jakości.


Bernadeta S.

21.03.2014 Ostatni dzień na Wyspie Cat Ba

Dziś nasz ostatni dzień na wyspie.Idziemy znów na plaże.Jak dochodzimy do pierwszej zaczyna padać.Mieliśmy wypić czerwone winko Da Lat na ostatniej,ale cóż,skoro pada i siedzimy pod parasolem,możemy i wypić teraz:)Da Lat to miejsce w południowym Wietnamie gdzie rosną winorośla z Francji i gdzie produkują białe i czerwone wino.Mamy suszone daktyle i z winkiem komponują się nieźle.Przestaje padać i idziemy piękną ścieżką klifową wzdłuż wybrzeża.
W oddali widzimy wysepki wynurzające się z wody.Przepiękne widoki.Schodzimy do następnej plaży.Resorty plażowe świecą pustkami,co nam się nawet podoba.Ostatnia plaża i ostatnie zebrane muszelki.Wracamy do Alibaby na ostatni obiad i pakujemy się.Jutro czeka nas długi dzień 
i noc.Coraz mocniej pada deszcz.

Bernadeta S.